|
||
Było nas nie więcej jak siedemdziesięciu z egzaminów wstępnych. Ze wszystkich zakątków Polski, tu na Ziemiach Odzyskanych spotkaliśmy się w murach szkolnych, ażeby w niedługo stosunkowo czasie stworzyć rodzaj jednej rodziny, jednej zwartej masy, która za zadanie wytyczyła sobie osiągnięcie jak największych rezultatów w nauce i pracy. Ciężko było w początkach. Będąc pierwszymi uczniami naszej szkoły, która wtedy nosiła nazwę „Szkoła Przemysłowa” i znajdowała się jeszcze w stadium organizacji, przez długi czas spotykaliśmy się z pewnymi brakami i usterkami, których usunięcie wymagało wprost syzyfowej pracy. W tych ciężkich chwilach jedyną ostoją i pocieszycielem był dla nas najszlachetniejszy z ludzi, jeden z naszych wykładowców – kierownik pedagogiczny – profesor Zylber. On to włożył najwięcej pracy w to, ażeby szkołę naszą wydźwignąć pod każdym względem na właściwe jej poziomy. On starał się i potrafił być dla nas ojcem, toteż jak ojciec był przez nas szanowany i kochany. My element na wskroś robotniczy, doskonale potrafiliśmy ocenić te wszystkie dobrodziejstwa, które niestety jeszcze naszym ojcom nie były dostępne, a którymi obdarzano nas. Doskonale zdawaliśmy i zdajemy sobie sprawę z tego, iż dług zaciągany przez nas możemy spłacić pracą najofiarniejszą, służbą i oddaniem bez granic dla państwa, dla społeczeństwa, dla Światłej i Wielkiej Demokracji. I śmiało możemy powiedzieć, że „Każdy z nas przysiągł nie ustać w tej pracy, aż do ostatniego tchu”, ażeby ten, tak ideowo piękny, tak wzniosły i potężny gmach naszej wielkiej demokratycznej rodziny polskiej, podnieść do najwyższej doskonałości, utwierdzić go w większej jeszcze potędze i doprowadzić do jak najdalej idących granic rozkwitu tak politycznego jak gospodarczego. Pracować zaczęliśmy zaraz przy pomocy dyrekcji i opiekunów, z których jak już wzmiankowano naszą największą ostoją był i jest prof. Zylber.
Już w pierwszych dniach roku szkolnego powołany został do życia Samorząd Koleżeński (nasza
organizacja wewnętrzna z prezesem Olszewskim na czele i bezpośrednim swym
opiekunem prof. Zylberem), który wziął w swe ręce zorganizowanie naszego
życia szkolnego. Do jakich rezultatów doszliśmy na wszystkich odcinkach
naszej pracy świadczą o tym fakty. Śmiało możemy powiedzieć, że wiele prac
związanych ściśle ze zorganizowaniem szkoły zostało wykonanych naszymi
rękami po normalnych zajęciach szkolnych. Początek naszej działalności nie
był jednak zadowalający. Dyrektorem wówczas był ob. Lilpop Stanisław –
człowiek bardzo szlachetny, lecz na stanowisku swym może nie odpowiedni –
słaby organizator. Dopiero podczas kadencji dyr. Bagińskiego, który zjawił
się u nas w drugiej połowie pierwszego roku szkolnego żywotność nasza
wzrasta, wprost gwałtownie się wzmaga. Młody dyrektor jest wspaniałym
organizatorem, podchodzi do każdej rzeczy z oszałamiającym rozmachem, jest
bardzo wymagający, a nawet surowy, lecz nie przeszkadza to wcale temu, że
potrafi w krótkim czasie wywołać wśród nas wielkie przywiązanie do siebie.
Praca tętni, pulsuje coraz bardziej miarowo, wszystko przeradza się i
wkracza na coraz równiejsze tory. Pomiędzy innymi ogród dzierżawiony przez
nas, brzmi rozgwarem dziesiątek głosów, dziesiątki młodych rąk z zapałem
przy uprawie tego małego naszego gospodarstwa. To jeden z najważniejszych
odcinków naszej pracy wymagającej wiele wysiłków, ale też wiele
obiecujący. Pracą tą kieruje kolega Sraga Stanisław. Inny odcinek to:
Nieduży pokój zastawiony belami papieru o powietrzu przesyconym lekko
zapachem farby drukarskiej. Zazwyczaj panuje tu cisza przerywana tylko
stukiem maszyny do pisania, rytmicznym zgrzytem powielacza i zdawkowymi
wskazówkami kolegi Mareckiego, który jest kierownikiem tej placówki. To
wydawnictwo, w którym powiela się skrypty z zakresu wiadomości zawodowych.
Praca o tyle tu przykra, że odbywa się w murach, wymaga wielkiej
cierpliwości i wytrwałości, ale ponieważ jest jej dużo, więc siedzi się
nieraz do późna w nocy, ażeby zrobić jak najwięcej. Nauka pomimo
największej gorączki pracy nie może jednak cierpieć, to, czego nie można
osiągnąć na samych wykładach od nowych wykładowców staramy się uzupełnić
sami. A oto jak wygląda godzina popołudniowa. W jednej z sal wykładowych,
pomimo iż na świecie pachnie piękną wiosną siedzi kilkanaście postaci w
wielkim skupieniu słuchając tłumaczenia jednego z kolegów. To uzupełnienie
wykładu jednego z przedmiotów zawodowych. Albowiem nie zawsze wykładowca –
profesor potrafi w lekcji podejść w sposób zrozumiały dla każdego. Są
wypadki, że któryś z kolegów znajdzie łatwiejszą drogę do usunięcia
pewnych niejasności przy ewentualnym ich istnieniu. Jeszcze jedną bardzo
ważną placówką u nas to kółko dramatyczne. Może nie postawione na wysokości zadania, może jednak trochę zaniedbane, lecz w
tym wypadku nie wolno winić nikogo. Brak nam jest kogoś, kto ze
znajomością rzeczy mógłby obudzić w nim większą żywotność. Pomimo wszystko
jednak chociaż nic na wielką skalę, a tylko wewnętrznie, organizuje się
szereg akademii związanych z każdą uroczystością narodową.
Najpopularnieszą i rokującą jak największe rodzaje była sekcja sportowa.
Pomimo tego, że ciągły brak sprzętu utrudniał pracę w tym kierunku, to
jednak w niektórych konkurencjach byliśmy dość groźnym przeciwnikiem dla
innych drużyn sportowych w powiecie. Nadeszły wakacje, okres wypoczynku po całorocznej pracy. I w tym okresie jednak działalność nasza nie ustaje. Samorząd Koleżeński przyjmuje na siebie wykonanie remontu internatu, który naszymi rękami zostaje całkowicie odnowiony. Zaznaczyć należy, że o tyle łatwiej nam to przychodzi, tak jak zresztą w każdym innym wypadku, iż całość nasza składa się z byłych robotników i rzemieślników, którzy pracowali już na własne utrzymanie w tym czy też innym zawodzie. Zbliża się jednak koniec wakacji. W tym czasie z etatów fabrycznych ( każdy uczeń wysyłany był do szkoły przez fabrykę, w której pracował i przez nią był finansowany, pozostając na stawce takiej, jaką otrzymał pracując), przechodzimy pod bezpośredni protektorat Ministerstwa Przemysłu jako stypendyści. Wydaje się jednak to krzywdzące, lecz przyszłość okazuje jak złudnymi i bezpodstawnymi były nasze poglądy na tę sprawę, gdyż w rzeczywistości nie jest tak źle. Drugą urojoną, jak się później wydało przykrością jest strata dyrektora Babińskiego, który obejmuje stanowisko dyrektora w miejscowym S.P.P. Jesteśmy tym bardzo przygnębieni, lecz w niedługim czasie mamy przekonać się o tym, że „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. A tu czeka na nas tyle pracy jeszcze. Życie jest twarde, więc musimy już dzisiaj nabierać hartu i wytrwałości. Musimy wzajemnie się wychowywać, ażeby zostać godnymi następcami naszych ojców i matek, naszych wielkich ludzi chwili obecnej. Musimy być gotowi w chwili, kiedy ich szlachetne ręce wymagać będą odpoczynku, abyśmy z czystym wejrzeniem mogli powiedzieć, iż godnymi jesteśmy następcami tych, którzy walczyli dla nas i dla nas żyli. Musimy pracować nad sobą, abyśmy z czystym sumieniem mogli stąpać po tej świetlanej drodze prawdy i sprawiedliwości, drodze miłości braterskiej, ku coraz lepszemu jutru. Po tej drodze, która wczoraj jeszcze była stromą ścieżyną usianą cierniami i czyhającą zdradliwymi zasadzkami, która przez całe wieki zdawała się być niezdobytą i która wiodła naszych dziadów, pradziadów od kolebki, aż do deski grobowej będąc ich życiem codziennym. Lecz oni walczyli – aż osiągnęli. Nam dzisiaj pozostaje tylko stać się godnymi tych, których wypadnie nam kiedyś zastąpić i starać się o to, ażeby dzieło tak wielkie poprowadzić do większej jeszcze wielkości i doskonałości, niosąc zawsze w sercach pamięć o twórcach jego i z samozaparciem oddać się pracy dla „Wspólnej Wielkiej Sprawy” Bielawa, dnia 22.I.1948
Drugi rok
nauki rozpoczęliśmy z wielkim zapałem, lecz również z wielkimi zmianami. W
pierwszym rzędzie dyrektorem naszego gimnazjum jest inżynier Dębicki. W
bardzo krótkim czasie mamy możność przekonać się, że żal po stracie
dyrektora Babińskiego, jeżeli nie był zbytecznym, to musiał być
Bielawa dn. 25.I.1948 r.
|